Klimatyczna Fabuła


Odprawa ZOT[1] . Katowice 2020-08-23

     Na dźwięk otwieranych drzwi komendant Schmit obrócił się w swoim fotelu . Do sali narad weszło kilkanaście osób, dwoje z nich znał bardzo dobrze, byli to dowódcy grup osłonowych, pozostałe osoby to zapowiedziani przedstawiciele policji a konkretnie DGŚ [2] oraz delegaci rady miasta reprezentujący komisję bezpieczeństwa, która bezpośrednio nadzorowała działania ZOT. Przybyła również prof. Anna Derka, która była jak wrzód na dupie ZOT. Frakcja dla, której pracowała, zdołała przeforsować statut istot ludzkich dla tych, którzy urodzili się poza kopułami. Fakt ten wiązał ręce ZOT i nie pozwalało na odstrzał tych dzikich istot. W ostatnim czasie jednak, nasiliły się ataki na transporty, jak również na ruchome platformy wydobywcze,dawało to szansę na powrót starych porządków. Komendant Schmit uniósł się z fotela, towarzyszył temu dźwięk serwomotorów i dopiero teraz można było zauważyć jego biomechaniczne protezy nóg. Uśmiechnął się do przybyłych i trzymaną w ręce szpicrutą wskazał ,rozmieszczone wokół okrągłego stołu konferencyjnego, fotele. Kiedy wszyscy zajęli miejsca, komendant bez słowa wstępu nacisnął przyciski znajdujące się na jego biurku. Sala pogrążyła się w mroku po chwili  w centrum stołu konferencyjnego wyświetlił się przestrzenny hologram, salę wypełniły dźwięki i zapachy.

- Odtwarzany materiał to zapis ostatniego ataku na transport, jaki odbył się na stacji przeładunkowej pomiędzy Katowicami a Warszawą. – Komentował Schmit. Zapis rwał się i momentami brakowało dźwięku a czasem obrazu, jednak zapach smrodu, jaki niosły ze sobą te dzikusy, stale unosił się w powietrzu. Widok był okropny, dzikusy mordowały bogu ducha winnych pracowników ZOT bezmyślnie niszcząc zawartość transportu. Ten dowód musiał przekonać zebranych do wzmocnienia oddziałów ZOT, oraz do rozszerzenia ich kompetencji, pomyślał komendant Schmit. Po zakończonej projekcji, wstał i milcząc przez chwilę, chodził wokół stołu. Budował w ten sposób napięcie, ta odprawa miała być ostatnim elementem skomplikowanej układanki, w grze jaką prowadził od kliku miesięcy. Teraz nadszedł moment, aby przekonać niedowiarków do poparcia jego projektu, mającego na celu ostateczne rozwiązanie kwestii mutantów. Miał dosyć sił i środków, aby tego dokonać, ale nie posiadał jeszcze akceptacji rady i społeczeństwa, które żyjąc w dobrobycie nie dostrzegało czyhających na nie niebezpieczeństw. Niebezpieczeństw, które on widział nader wyraźnie. Jego jednostki, które jako jedyne były wyposażone w broń palną dalekiego zasięgu, tylko czekały, aby rozprawić się z tymi śmierdzącymi śmieciami. Komendant obciągnął mundur i spojrzał surowo na zebrane w pomieszczeniu osoby, testując czy ma ich całkowitą i niezakłóconą uwagę. Wszyscy patrzyli na niego w niemym oczekiwaniu, jednak nagle cała misternie budowana atmosfera pękła jak bańka mydlana. Ktoś, ośmielił się zburzyć tą pełną napięcia ciszę, tym kimś była prof. Derka, która to, niby przypadkiem zrzuciła ze stołu pióro. Dźwięk uderzającego o kamienną podłogę przedmiotu, odbijał się w ciszy pomieszczenia niczym górska lawina. Wyrwani z odrętwienia uczestnicy odprawy zaczęli bez pozwolenia wymieniać się opiniami na temat tego, co zobaczyli. Sparaliżowany wściekłością komendant dał jej upust łamiąc trzymaną w ręku szpicrutę. Cały misterny plan spalił na panewce. Teraz zamiast skupionej na nim grupy słuchaczy miał bandę rozgadanych urzędasów, z których każdy chciał się podzielić swoją opinią z innymi. Po chwili zaczęły się sypać pytania.

Pierwsza podniosła rękę profesor Derka.

- Czy przedstawiono nam całość tego zapisu ? Czy tylko – tu zrobiła pauzę – jego najistotniejsze fragmenty? – Dokończyła po chwili. Przedstawiciel DTŚ, porucznik Dankowski wstał i bezceremonialnie zapytał - Czy ZOT udostępni DTŚ ten materiał do analizy?

Tego było już za wiele powstrzymywana przez Schmita irytacja, przelała się przez brzegi jego ogłady. Jego twarz stała się czerwona. Miał ochotę ryknąć tak jak swojego czasu miał zwyczaj to robić podczas zajęć z rekrutami .

- Ten materiał nie będzie dostarczony do dalszych analiz. Tak , materiał został przedstawiony w całości i niewątpliwie wskazuje on na agresywność i bestialstwo mutantów zamieszkujących świat zewnętrzny. – Odpowiedział podniesionym głosem

- Protestuje przed użyciem takiej nomenklatury. – Podnosząc rękę odezwała się prof. Derka .

– Zgodnie z uchwałą Rady Miast powinniśmy używać nazwy Istota Niezasymilowana Natywnie w skrócie INNi. – Dokończyła .

- Nieważne jak nazwiemy to zagrożenie pani profesor – wysyczał przez zaciśnięte zęby komendant ZOT. - Ważne abyśmy je usunęli , priorytetem jest zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom naszej kopuły . Proszę pamiętać, dzisiaj atakują transporty i platformy wydobywcze a jutro mogą zaatakować nasze miasto a ja nie mogę do tego dopuści i nie mogą mnie wiązać zakazy wydawane przez siedzących na dupach zadowolonych z siebie urzędasów, którzy zasypują moje biuro bezsensownymi, kretyńskimi rozporządzeniami i uchwałami. – Zakończył swoja tyradę i dopiero teraz uświadomił sobie, że przez cały czas uderzał resztką szpicruty w biurko .

Na twarzy prof. Anny Derka pojawił się przelotny uśmiech triumfu. Znała profil komendanta Jacentego Schmita i wiedziała, że to chodzący wulkan emocji, ukryty pod cienkim całunem ogłady. Wystarczy go z niego zerwać a niepowstrzymana erupcja arogancji i zadufania w sobie zaleją wszystkie pozory, jakie tak usilnie stwarzał.

- A czy ta troska nie jest powodowana pańskimi agresywnymi ambicjami ? – To pytanie zadane cichym głosem , zgodnie z planem dolało oliwy do ognia. Anna wiedział, że ta fałszywa troska o mieszkańców kopuły była tylko przykrywką dla niczym nieusprawiedliwionych, brutalnych i bezkarnych działań wobec mieszkańców świata poza kopułami. A na to ona, jako obywatel tego miasta nie wyrazi zgody.

Komendant osłupiały tak bezczelnym obnażeniem jego prawdziwych zamiarów, wybuchł jeszcze gwałtowniej. – To niczym niepoparte oskarżenie utwierdza mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z ludźmi, którym nie leży na sercu bezpieczeństwo naszej kopuły . Ludzi, którzy myślą tylko o swoich bezpiecznych posadach i pełnych brzuchach, Ludzi, którzy nigdy nie stanęli w obliczu niebezpieczeństwa i są po prostu pospolitymi tchórzami, którzy przy pierwszych oznakach zagrożenia schowają głowę w piasek . – Wykrzyczał . Jego grubiańska tyrada rozbiła to spotkanie. Członkowie rady oburzeni słowami komendanta zaczęli grozić jego odwołaniem . Oburzenie zaproszonych gości było na tyle duże, że ostentacyjnie zaczęli opuszczać salę konferencyjną. Jednak Anna nie przyszła tu tylko po to, aby pokrzyżować plany wojowniczego komendanta ZOT. Przyszła tu, aby zrealizować swój własny plan i wiedziała, że teraz nastąpił właściwy moment, aby zapanować nad powstałym bałaganem i przejąć inicjatywę.

- Proszę Państwa. – Zaczęła cichym a jednak stanowczym głosem po tym jak uderzyła swoim grubym notesem w stół. To wystarczyło, aby przykuć do jej filigranowej osoby uwagę członków spotkania. Musiała teraz powiedzieć coś, co mogło zainteresować wszystkich, bez względnie wszystkich włączając w to komendanta Schmita. Zaczęła, więc mówić powoli nadal ściszonym głosem nie modulując go ani nie zmieniając tempa swojej wypowiedzi, co pozwalało nie trącać rozchwianych emocji jej słuchaczy.
- Komendant Schmit – zaczęła patrząc w przekrwione z wysiłku oczy komendanta – pokazał nam wizje czegoś strasznego. Rozwój sytuacji, która staje się zagrożeniem nie tylko dla transportów, ale również dla samych kopuł – kontem oka ujrzała jak Schmitowi opada szczęka. Widziała, że złapała tego rekina na haczyk.
- Uważam, że powinniśmy bezwzględnie zbadać to zagrożenie i proponuję utworzenie ekspedycji badawczej, której celem będzie zebranie informacji na temat zamieszkujących świat zewnętrzny INNi oraz o ewentualnych możliwościach nawiązania współpracy lub jednoznacznego ustalenia ich wrogości wobec nas. - Zakończyła akcentując ostatnie słowa swojej przemowy.

Komendant Schmit stał oniemiały, proponowane przez tą przemądrzałą babę rozwiązanie nie było idealne, ale z drugiej strony każda wyprawa poza kopułę stwarzała zagrożenie dla jej uczestników. Spektakularna porażka takiego przedsięwzięcia byłaby jak woda na młyn dla jego pomysłów. Rada niechętnie zgadzała się na takie ekspedycje traktując je, jako niepotrzebne ryzyko dla obywateli jednak teraz …. Jego myśli przerwały oklaski. To zgromadzeni w sali oklaskami wyrażali swoja aprobatę dla propozycji Prof. Derki. Musiał szybko coś zrobić, aby zatrzeć niekorzystne wrażenie jakie wywołała jego tyrada.

- Szanowni Państwo! – Krzyknął. Kilka osób spojrzało w jego kierunku, więc powtórzył już ciszej.

– Szanowni Państwo. Proszę wybaczyć moje uniesienie, ale bezpieczeństwo mieszkańców naszej kopuły, leży mi głęboko na sercu zdaje sobie sprawę, że proponowane przeze mnie działania mogły się wydawać przedwczesne i dla wielu z was zbyt gwałtowne. No cóż, mamy na ten temat różne zdania i w pełni szanuje państwa poglądy, chociaż się z nimi nie zgadzam. - dokończył przywołujac na twarzy tak zwany uśmiech Macierewicza. Uważam jednak, że propozycja szanownej pani profesor jest optymalnym rozwiązaniem. Jestem gotów ją poprzeć jednak nalegam, aby ZOT zapewni ochronę tej niebezpiecznej ekspedycji. Na jej dowódcę wojskowego proponuje porucznika Bednarka. To młody i zdolny dowódca grupy osłonowej, ta wyprawa będzie dla niego prawdziwy chrztem bojowym, jeśli mogę użyć takiego sformułowania. Oczywiście niewątpliwym liderem naukowym ekspedycji powinna zostać Profesor Anna Derka. – Zakończył klaszcząc w dłonie. Zdziwieni zmianą jego postawy i ujęci przeprosinami uczestnicy narady dołączyli się do oklasków.

***

        Ksiądz Manzini spojrzał w niebo, jego ukryte pod maską tlenową usta zaczęły się poruszać cytując psalm z nowego katechizmu.

„ Pan jest mym pancerzem, nie obawiam się niczego. Pozwala mi oddychać w niedostatku, prowadzi do miejsc gdzie mogę bezpiecznie odpocząć. Rozjaśnia mój umysł i orzeźwia serce moje. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach, aby oczyścił je dla dzieci jego. Chociaż chodziłbym ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty Panie jesteś zemną. Twój grom i Twoja łaska są tym, co mnie pociesza. Stół dla mnie zastawiasz, i namaszczasz mą głowę olejkiem, mój kielich jest obfity. Oczyszczenie i Twoja łaska spłyną z rąk moich na wrogi Twoje przez wszystkie dni mego życia i przyprowadzę owce do owczarni Twojej, dla służby Tobie lub na wieczne pastwiska Twoje. Amen „
      W trakcie gry szeptał słowa psalmu. Jego ręka czyściła broń, w którą wyposażył go Kościół Boga Wszechmocnego. Gdzieś przy słowach „ Rozjaśni mój umysł „ usłyszał trzask łamanej gałązki. Płynnym ruchem przeładowując broń, wprowadził do lufy ładunek, a następnie nastawił jego moc na „obezwładniający „. Rozmieszczone na jego ciele, czujniki rozpoznając towarzyszące tej chwili emocje, wydały polecenie, aby zwiększyć dawkę podawanego przez respirator tlenu. Dochodząc do „ Twój grom i twoja łaska” wiedział, że jest gotowy by wypełnić wolę Pana. Po drugiej stronie polany zatrzęsły się gałęzie, po chwili z ciemności wyszedł Mastard, „ Stół dla mnie zastawiasz”, opinająca jego kotowate, sprężyste ciało sierść zalśniła w blasku księżyca. Manzini szybki ruchem sięgnął po neutralizator zapachów i szepcząc „ namaszczasz mą głowę olejkiem „ począł smarować nim odkryte części ciała. Zwierzę jednak już zwietrzyło ofiarę i ruszyło pełnym pędem w kierunku przyczajonego w krzakach księdza. Kiedy było zaledwie kilka kroków od nich broń wystrzeliła a Manzini kończąc psalm powiedział „Amen „. Pan był dla niego łaskawy , od dwóch dni nic nie jadł . Teraz wyciął co lepsze kawałki mięsa i szybko oddalił się z tego miejsca szukając nowego schronienia …..

***

       Starszy spojrzał za oddalającym się składem. Przyłożył dłoń do jednej z szyn, szerokich na prawie 4 metry torów, wciąż drżały pod ciężarem toczącego się po nich kolosa. Drgania poruszyły strunę wspomnień. Kiedyś ….

- Mistrzu Krzysztofie, musisz to zobaczyć! – młodzieniec wołał wskazując miejsce w dole nasypu kolejowego. Ach ta młodzież, pomyślał, jak łatwo ich zadziwić jak niewiele wiedzą o tym nowym świecie. Gdy dotarli na miejsce instynktownie chwycił za ramię wyrywającego się do przodu, aby pokazać mu swojej odkrycie, młodzieńca. U podnóża nasypu leżało coś, co wyglądało jak niekształtna kukła i ……….. poruszało się. Starszy instynktownie sięgną do zatkniętego za pas rewolweru, dotkniecie zimnej stali uspakajało go, jednak szybko doszła do niego refleksja, że broń była nienaładowana a ostania kula jaką z niej wystrzelił utknęła w cielsku tagrusa, który zeszłej nocy atakował ich obozowisko. Piotr, widząc reakcję Starszego błyskawicznie ściągnął z pleców swojego Mannlichera M1890 i jednym płynnym ruchem przeładował. Po zaledwie 3 sekundach mierzył do poruszającego się tworu. W ruchach tej istoty było coś, co wydawało się Krzysztofowi znajome, położył dłoń na karabinie Piotra dając mu znak by opuścił broń. Twór poruszył się gwałtownie i przybrał pozę siedzącego człowieka. Tak jak Krzysztof myślał, to był człowiek, człowiek z pod kopuły. Ubrany w strój ochronny wyglądał, co najmniej dziwacznie. Cokolwiek porywczy Piotr, mógł wziąć tą pokraczną postać za jakiegoś niebezpiecznego przeciwnika. A obowiązująca zasada, „ Najpierw strzelaj a później, jak będziesz miał, kogo, to pytaj.”, dopełniłaby tylko dzieła.

Będąc stale poza zasięgiem pola widzenia, ubranego w kombinezon ochronny osobnika, wycofali się ostrożnie na górę nasypu, aby stamtąd obserwować jego poczynania. Piotr wiedział, że obcy, jak ich nazywano, byli bardzo nieostrożni i ciekawscy. A te ich śmieszne kombinezony, były kompletnie do niczego, chociaż nie, idealnie nadawały się, jako pokrycie dachu. Obcy obrócił się w ich stronę, a kiedy ich zobaczył, zaczął gwałtownie machać górnymi kończynami i biec w kierunku lasu. Piotr i Krzysztof spojrzeli na siebie i dla obu było jasne, że decyzja obcego o ucieczce do lasu niebyła dobra. Po mimo wyraźnego wysiłku mającego na celu zwiększenie prędkości ucieczki, obcy poruszał się z prędkością rannej ślimacznicy i była to kolejna wada kombinezonu, który miał na sobie. Jednak w tym wypadku ta wada stała się zaletą, która uratowała obcego przed pewną śmiercią. Krzysztof uniósł prawe ramie i sprawnym ruchem rozkręcił swój bolas, który wystrzelił w kierunku obcego i spętał mu nogi. Ten wyciągnął się jak długi i z impetem upadł na ziemię. Po chwili bezradnie próbował rozplątać krepujący mu nogi rzemienie. Widząc tą nieporadność Piotr postanowił wykorzystać chwile . Dopadła do obcego i pałką uderzył w głowę, jednak ta odbiła się wprawiając go w niemałe zdumienie. Tak twardy łeb miały tylko tagrusy, na wszelki wypadek wziął większy zamach, ale jego rękę powstrzymał Krzysztof. Nachylił się nad leżącym i wcisnął wystający z głowy obcego guz. Coś syknęło i nagle głowa obcego pękła, ze szczeliny wydobył się wrzask przerażenia, który po chwili ucichł. Piotr patrzył pełen podziwu , jak Starszy obezwładnił obcego i zrozumiał jak wiele musi jeszcze się nauczyć.

        Zmierzchało się. Zbliżanie się o tej porze do lasu było zbyt niebezpieczne dla tego wracali do obozu okrężną drogą przez zabudowania starej osady. Nadłożyli sporo drogi, trzecie płuco Krzysztofa pracowało na najwyższych obrotach. Dodatkowy ciężar w postaci obcego sprawiał, że po plecach spływała mu struga potu, dał młodemu znak, aby się zatrzymali. Zabudowania były już blisko a Krzysztof zaplanował, że tam spędzą noc. Piotr widząc jego zmęczenie, wręczył Starszemu swój karabin i przerzucił ciało obcego przez ramię, ruszyli dalej. Kilka kroków później, jego czuły węch zarejestrował coś, na wspomnienie, czego zjeżyła mu się sierść na karku. Do zabudowań pozostało ze 400 m, spojrzeli na siebie i instynktownie zaczęli biec w ich kierunku. Gdzieś, całkiem blisko, usłyszeli ciche nawoływanie wilczarza. Bestie polowały a oni byli celem. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Starym sposobem nagonki przywódca stada ścigał ofiary zmuszając je do ucieczki w kierunku czających się w pułapce myśliwych. Krzysztof wiedział, co ich czeka. Przeładował broń i rozglądając się biegł osłaniając Piotra. Atak nastąpił na 50 m przed zabudowaniami. Od ciemności oderwały się  i ruszyły w ich kierunku, trzy kształty. Starszy wymierzył karabin i oddał strzał do najbliższego. Huk wystrzału rozerwał ciszę, bestia skuliła się i wydał pełen bólu skowyt . Dwie pozostałe stanęły jak wryte patrząc na to, co stało się z ich towarzyszem. Mieli szczęście, myśliwi to były szczenięta wilczarza, które polowały pierwszy raz i miast atakować zaczęły obwąchiwać ciało martwego . Piotr i Krzysztof nie przestając biec, wpadli w ramiona zabudowań, byli bezpieczni. Wilczarze nie odpuszczą, ale tu mogli się bronić.
        Mijały kolejne minuty i nie działo się nic, ale Krzysztof wiedział, że to tylko cisza przed atakiem. Pomieszczenia, w których się schronili były mu znane. Każdy z przepatrywaczy, miał z góry zaplanowane drogi powrotu. Krzysztof był jednym z bardziej doświadczonych w swojej społeczności i jednym z najdłużej żyjących. Uklęknął w rogu pomieszczenia i zaczął rozgarniać zalegający tam gruz. Po chwili jego oczom pokazała się wykonana z tworzywa sztucznego skrzynka, podniósł jej wieko a to otworzyło się z mlaskiem. Użyty, zamiast uszczelki, tłuszcz amarandowca doskonale spełnił swoje zadanie. Zawartość była sucha. Owinięte w natłuszczoną szmatę 3 ładownice i dwie paczki amunicji. To było to, czego najbardziej teraz potrzebowali. W środku znajdowało się jeszcze jedno pudełko, które zawierało suchy prowiant i dwie luzem leżące butelki z sokiem z butwiny. Sok ten nie tylko doskonale gasił pragnienie, ale również świetnie odkażał rany. Piotr położył obcego na ziemi i przyjął podane mu przez starszego ładownice i paczkę amunicji. Chwycił karabin i bez słowa udał się na miejsce, które już wcześniej obrał sobie za stanowisko strzeleckie. Nadal nieprzytomnego obcego Krzysztof przysypał gruzem, powinno go to uchronić przed wilczarzami a jednocześnie unieruchomić gdyby wróciła mu przytomność. Następnie udał się na swoje stanowisko i przykucnął w oczekiwaniu na ruch przeciwnika. Gwiazdy wędrowały po niebie a luna świeciła bladym blaskiem. Krzysztof popatrzył w kierunku kopczyka, który usypał nad obcym, gdzieś z boku wystawała z pod gruzu gruba rękawica, która chroniła dłonie posiadacza kombinezonu. Widok ten obudził wspomnienia, przygnane nagle jak wiatrem chmury . Obrazy przemykały i oślepiały umysł jak błyskawice. Jego córka, ich wspólna podróż do Moskwy, która zakończyła się tak tragicznie. Gwałtowne zderzenie z obcym światem rozpaczliwe szukanie pomocy i w końcu choroba, która go dopadła i zmiany. Zmiany, których tak długo nienawidził, a które teraz uznawał za absolutnie konieczne, to one pozwoliły mu przetrwać w tym niebezpiecznym środowisku. To samo czeka obcego, którego nieśli ze sobą. Krzysztof wiedział, że to była kobieta, a kobiety są ważne dla społeczności. Nagły odgłos osypującego się nieopodal gruzu wyrwał go z zamyślenia. Jego twarz rozjaśnił uśmiech, szczeniaki wilczarza były naprawdę nieostrożne. Wyszedł z ukrycia i stanął na środku pomieszczenia, w którym zaplanował walkę. W odległości kliku metrów w ciemności zaświeciły oczy jedne a po chwili drugie. Na ten moment czekali. Krzysztof pociągną za sznurek i odpalił racę własnej roboty, którą cisnął w kierunku szczeniąt. Oślepione nagłym blaskiem skuliły się wystraszone obnażając swoje długie kły mające odstraszyć przeciwnika. Na kilka sekund w pomieszczeniu zrobiło się jasno jak w dzień, padły dwa strzały, oba pociski trafiły w czaszki skulonych wilczarzy. Piotr jak zwykle nie chybił, bestie padły bezgłośnie wzbijając tumany kurzu. Krzysztof wiedział, że był jeszcze samiec, który obserwował łowy młodych i to jego obawiał się najbardziej. W ciszy, która wypełniła budynek było coś niepokojącego. Starszy wiedział, że to zapowiedź czegoś, co zapewne zapamiętają na długo. Dorosły Wilczarz to doskonały myśliwy, kiedy musiał polować w samotności był cichy i zabójczy. Potrafił godzinami tropić swoją ofiarę zdarzało się, że powracający nocą do obozu przeszukiwacze ginęli prawie u jego bram. Ta zmyślna bestia poruszała się na dwóch tylnych łapach a kiedy ścigała przeciwnika spadała na cztery, aby nabrać większej prędkości. Poruszała się niczym szelest wiatru, tylko od czasu do czasu wydając swój mrożący krew w żyłach skowyt. Widzące po zmroku oczy to tylko uzupełnienie doskonałego węchu, który był podstawowym atutem Wilczarza. Krzysztof słyszał historię o pewnym młodym przepatrywacz, który ustrzelił szczenię Wilczarza, a później nieopatrznie z jego gęstego futra zrobił sobie kurtkę. Po kilkunastu dniach znaleziono go z rozszarpanym gardłem i bez kurtki. Mędrzec z ich obozowiska twierdził, że Wilczarze mają rozum i coś, co odróżnia je od reszty zwierząt a mianowicie świadomość bycia. Nagle uszy Krzysztofa zarejestrowały delikatny szum, który wyrwał go z zamyślenia w sama porę. Ciemność, która jeszcze przed chwilą przed nim gęstniała, rozcięły cztery ostre jak brzytwa szpony. Instynkt nie zawiódł Starszego i równie szybko uskoczył w bok unikając ataku. Kątem oka popatrzył na stanowisko Piotra, ale nie dostrzegł tam nikogo. Przez chwilę przez jego umysł przebiegła bolesna myśl, jednak szybko ją stłumił, nie miał czasu na smutek, walczył o życie. Wilczarz zaatakował ponownie, jakby nie spodziewając się żadnego oporu ze strony swojej ofiary. Jednak Krzysztof był gotowy i ostrze jego krótkiej broni zagłębiło się w ciele bestii po samą rękojeść. Wiedział, że to jeszcze nie koniec, że jedynym naprawdę wrażliwym miejscem Wilczarza jest głowa. Wyszarpał ostrze i unikając zamaszystych ciosów przeciwnika prowadził go do pułapki. Odkryli to miejsce, gdy pierwszy raz znaleźli ten budynek. Było idealne, aby uwięzić w nim taką bestię. Rozwścieczony, nieskutecznością swych ataków Wilczarz, parł naprzód niczym wyzwolona lawina kamieni. Krzysztof wpadł do korytarza, który miał się stać pułapką dla jego przeciwnika. Miał nadzieję, że dobrze ocenił ciężar Wilczarza i wytrzymałość desek, które zakrywały pomieszczenie na dole. Korytarz skończył się i przeszukiwacz usłyszał za sobą skrzypienie desek, po których właśnie stąpał Wilczarz. Dzieliło ich od siebie jakieś pięć metrów, kiedy Wilczarz zatrzymał się i zaczął węszyć niepewnie. Czyżby plan spalił na panewce? Starszy rozejrzał się bezradnie po korytarzu, w którym był uwięziony. Jeśli się pomylił, to był już martwy. Wilczarz czując strach i niepewność ofiary ruszył pewnie przed siebie i to go zgubiło. Kiedy wszedł na środek podłogi, w pomieszczeniu które było przedsionkiem korytarza , ta zaskrzypiała z jękiem a następnie pękła z trzaskiem. Tracący oparcie Wilczarz próbował się odbić od zapadających się desek, ale było już za późno. Całym ciężarem swojego ogromnego cielska runął w dół. Kiedy uderzył w podłoże niższej kondygnacji wydał skowyt boleści. Krzysztof podczołgał się do powstałego w podłodze otworu i ostrożnie zszedł na dół. Kłębiące się w dole tumany kurzu i panująca tam ciemność uniemożliwiały stwierdzenie, co stało się z przeciwnikiem. Podszedł ostrożnie spodziewając się podstępnego ataku bestii. Trzymane w ręku ostrze, ociekające ciepłą jeszcze krwią, gotowe było zadać śmiertelny cios. Stanął tak blisko, że bliżej wydawałoby się nie można. Wtem bestia drgnęła i uniosła powieki. Krzysztof pierwszy raz mógł jej spojrzeć prosto w oczy, były inne niż się spodziewał biło od nich wręcz przyjazne ciepło. Nagle bestia zawarczała i wyszczerzyła wściekle ogromne kły, obnażając swoją prawdziwą naturę. Przeszukiwacz zareagował błyskawicznie zatapiając swe ostrze w jej lewym oku. Nie było żadnych konwulsji, Wilczarz po prostu zgasł jak świeczka. Krzysztof wytarł ostrze o gęste futro martwej bestii. Następnie powrócił do pomieszczenia gdzie zostawił Obcego. Nad leżącym pochylał się Piotr, na odgłos kroków obrócił się w stronę Starszego i chociaż Krzysztof w sercu poczuł radość, że jednak jego uczeń przeżył , rzucił szorstko.

- Gdzie byłeś? - Piotr milczał przez chwile a później powiedział cicho.

– Zasnąłem. Mistrzu. - Starszy obdarzył go długim, bardzo długim spojrzeniem. Już miał skarcić młodego, ale sam poczuł ogromne zmęczenie , zamiast tego powiedział.

- Weź Obcego i idziemy.

                                                                      ***

     Płonący błękitnym płomieniem ogień powoli przygasał. Manzini dojadał pieczony kawałek mięsa, przesłaniany chmurami księżyc pojawiał się i znikał w całunie ciemności. Kiedy był małym chłopcem matka opowiadała mu różne historie związane z księżycem, wtedy słuchał ich z zapartym tchem. Jednak teraz wiedział, że nie były prawdziwe a jedynie miały pobudzić jego wyobraźnie. Jak bardzo uboga była jego wyobraźnia dowiedział się dopiero wtedy, gdy opuścił kopuły Watykanu i udał się na swoją pierwsza krucjatę. Świat zmieniał się gwałtownie i nawet największe umysły Watykanu na pytanie, dlaczego odpowiadały, że „ Niezbadane są wyroki boskie.” I nie należy starać się ich zrozumieć, ale po prostu je zaakceptować. I Manzini tak właśnie robił, kiedy podjął studia okazał się bardzo zdolnym studentem, co zwróciło na jego skromną osobę, uwagę hierarchów kościoła. Szybko został zaproszony do wstąpienia do seminarium duchownego gdzie jego wiedza poszerzyła się o wiele nowych aspektów. Kiedy zdał wszystkie egzaminy celująco, jego promotor Kardynał Stanisław Batura, zaproponował mu wstąpienie do dość tajemniczej organizacji zwanej zakonem krucjaty. Zafascynowany tym faktem chętnie się zgodził. Kiedy jednak podzielił się tą informacją z rodzicami, matka rozpłakał się a ojciec uściskał go mocno i nakreślił mu na czole znak krzyża. Było ich dziesięciu, którzy przystąpili do próby, wybrańcy tak jak on zdolni i pełni wiary. Manzini słyszał, że ten test zbliży ich do stwórcy i pozostaną tylko ci, którzy zasłużyli na miano dzieci bożych. Test odbył się w katedrze Wniebowstąpienia, nie było gości, hierarchów tylko Kardynał Batura, dwaj akolici i 10 kandydatów. Wchodzili do niewielkiego pomieszczenia pojedynczo. Akolita wyczytywał nazwisko i kandydat wchodził, lecz już nie wychodził tymi samymi drzwiami. Wszyscy modlili się żarliwie w skupieniu oczekując na swoją kolej. Kiedy wyczytano jego nazwisko Manzini przeżegnał się i wszedł do niewielkiego ciemnego pomieszczenia, rozświetlonego dwiema kopcącymi świecami. Kamienne drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Przyzwyczajając wzrok do panującego półmroku Manzini miał niejasne wrażenie, że nie znajduje się w tym miejscu sam. Na środku sali stał kamienny fotel, po za nim nie było innych mebli. Na siedzisku fotela znajdował się wykonany również z kamienia kielich, wieńcząca go pokrywka żarzyła się błękitnym blaskiem. Przez chwilę przez umysł Manziniego przebiegła zuchwała myśl, że to może być ten jedyny i najważniejszy kielich. Jednak szybko ją stłumi, przerażony swą pychą, która pozwoliła mu myśleć, że mógłby zasłużyć na taki zaszczyt jak obcowanie z tą świętą relikwią. W jego głowie odezwał się głos kardynała. „ Nie obawiaj się synu. Podejdź i weź go do ręki poczuj moc, jaka w nim drzemie. To kielich naszego Pana a ty dostąpiłeś zaszczytu by z niego ugasić pragnienie wiary. ” . Manzini nie mógł pojąć swojego szczęścia, nie był go godny i czuł to całym swoim jestestwem, jednak coś pchnęło go w kierunku kielicha i po chwili dzierżąc go w dłoni uniósł przykrywającą go pokrywę. Błękitny blask oślepił go rozświetlając pomieszczenie. „ A teraz wznieś go na chwałę stwórcy i napełnij boską mocą swoje spragnione ciało.” - instruował go głos kardynała. Posłuszny tym słowom, Manzini zbliżył kielich do ust i przechylił wypełniając je błękitnym płynem. Poczuł ogarniające jego trzewia ciepło, które gwałtownie narastało aż poczuł jak gdyby jego ciało od środka wypalała lawa. Jednak trwało to na tyle krótko, że nie zdążył wydać z siebie okrzyku bólu. Nagle świece zgasły. W ciemnościach, jakie go ogarnęły pojawiły się eteryczne zjawy. Niektóre były tylko obłokami, inne miały kształt człowieka w habicie i były łudząco podobne do jego poprzedników, którzy poddali się próbie przed nim. Zjawy garnęły się do niego jak gdyby szukając kontaktu. Oszołomiony tym Manzini zaczął się nieświadomie od nich opędzać. Jednak jego działania były nieskuteczne a w głowie znowu rozbrzmiał głos kardynała. „Witaj bracie krucjaty, wszechmocny bóg wybrał cię na swojego sługę i obdarzył szczególną łaską. Teraz na chwałę pana możesz dawać i odbierać esencję życia.” W tym momencie zjawy unoszące się w powietrzu wchłonęły się w ciało Manziniego a ten stracił przytomność. Przez kolejne miesiące uczył się korzystać ze swojego daru. Dzięki niemu mógł ujmować lub dodawać esencję życiową zarówno istotom posiadającym dusze jak i zwierzętom. Dzięki temu mógł nie tylko leczyć, ale i zabijać tych, których wskazał mu Pan.

***



       Antoni zjadł swoją porcję śniadaniową a po chwili jego dzisiejsze ubranie wyjechało z wnęki ubraniowej. Założył wygodny kombinezon i poczuł jak czujniki monitorujące przyssały się do jego ciała. Staruszek usiadł na specjalnym fotelu, który natychmiast przeszedł do pozycji leżącej. Wstrzyknięte pod ciśnieniem środki odprężające zaczęły działać. Antoni wybrał swoją ulubioną mieszankę ze wspomnieniami z dzieciństwa. Jego kompozycja wspomnień od kilku lat utrzymywała się w pierwszej dziesiątce na liście ulubionych wstępniaków jak nazywano procedurę wprowadzającą mózg w fazę rem. Antoni był z tego bardzo dumny, że Humancomp dopuściła go do programu, dzięki swojej pracy czuł się ważną częścią społeczeństwa. Po chwili jego świadomość odpłynęła w świat wspomnień. Stojąca za ścianą maszyna rozpoczęła procedurę uploadingu. Poprzez rdzeń mózgowych do wydzielonego w prawej półkuli mózgu obszaru popłynęło oprogramowanie. Maszyna rozpoczęła procedury testowe wysyłając dane wzorcowe. Testy trwały około 45 sekund, otrzymane wyniki były zadowalające. Maszyna rozpoczęła ładowanie danych właściwych a mózg Antoniego zaczął pracować z niespotykaną dotąd wydajnością.

Na wschodzie wstał stalowy świt. Manzini delikatnie rozchylił poły swego ochronnego płaszcza. Świadomie położył się na tym miejscu i pozwolił, aby porastający je mech pokrył jego okrycie swymi parzydełkami. Dzięki materiałowi i konstrukcji płaszcza, który w każdej chwili można było zmienić w szczelny, wodoodporny, lecz oddychający pokrowiec człowiek mógł przetrwać w tym dzikim świecie. Wstał i włożył w usta tabletkę nawilżającą następnie z powrotem założył maskę. Kardynał mówił, że z czasem będzie mógł się obyć bez niej, ale proces tej jest powolny i dla niektórych dość bolesny. Manzini nauczył się cierpliwości i tego, że pan prowadzi go przez ścieżki życia w odpowiednim dla niego tempie.  Teraz musiał dotrzeć do enklawy, która była celem jego krucjaty. Według jego obliczeń za dwa dni powinien dotrzeć do celu. Jego stalowy rumak napędzany boskim olejem, na tych terenach nie był zbyt przydatny. Ale jutro powinien wydostać się na pustkowia, które pozwolą na bardzie swobodne podróżowanie. Dosiadając motocykla ruszył przez porośnięty gęstą roślinnością teren.



[1] ZOT – Zespół ochrony transportu.

[2] DGŚ – Doraźna grupa śledcza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz